San Cristobal de las Casas – miasto pasji, miłości i nienawiści, czyli idealna meksykańska miejscówka do kręcenia telenowel. Mieliśmy przyjemność podziwiać tłumy rozochoconych fanów, którzy namiętnie zbierali się na głównym placu miasta, aby zobaczyć, jak nagrywana jest pełna pasji, miłości i nienawiści właśnie scena otwierania i zamykania drzwi w samochodzie :) uroczo :) duży wpływ na natężenie osób w mieście mógł mieć także fakt, iż trafiliśmy tam po pierwsze w weekend, po drugie w dzień święta patrona San Cristobala, czyli świętego Krzysztofa. Atmosferę meksykańskiej fiesty można było poczuć już w godzinach porannych, więc nie wymaga chyba komentarza, jakie nastroje panowały po zachodzie słońca ;)
Cieszyli się nie tylko Sankristobalczycy, ale także mieszkańcy okolicznych wiosek. Jedną z nich – Chamulę mieliśmy okazję zobaczyć i dowiedzieć się mnóstwa ciekawych rzeczy o tubylcach. Chamulanie są niezależną grupą wywodzącą się z plemienia Tzotzil. Obecnie ich liczba wynosi ok. 80 tys., mieszkają w małych osadach położonych nieopodal San Cristobal, a Chamula jest ich ‘stolicą’, czyli główną wioską w której znajduje się jedyny kościół. Fakt ten sprawia, że jest ona centrum unikalnych praktyk religijnych. Część z nich mieliśmy okazję zobaczyć, a o części posłuchać podczas wycieczki z Manuelem – niskim, czarnookim meksykaninem w kowbojskim kapelutku i okularkach słonecznych Ray Bana (nie był to najnowszy model, więc Aga nie była bardzo zazdrosna :)
Od razu po wyjściu z busa-ogóra ukazał nam się cmentarz, na którym znajdowały się groby z trzema rodzajami krzyży – białe oznaczały dzieci, czarne starców, a niebieskie pozostałych. Pomiędzy grobami porozrzucane były butelki po coca-coli i posh’u (miejscowym bimbrze o smaku zbliżonym do mezcalu). Okazało się, iż nie są to śmieci – chamulańczycy odwiedzając groby przynoszą zmarłym członkom rodziny to co najlepsze, czyli właśnie coca-colę, posh czy owoce i całymi rodzinami siadają wokół grobu robiąc małą fiestę z grajkami, muzyką, śpiewami i modłami. My widzieliśmy ok. 5 wielkich rodzin, które z okazji święta przyjechały radować się razem ze zmarłymi członkami ich familii.
Opis wszystkiego, co zobaczyliśmy i o czym dowiedzieliśmy się od Manuela zająłby mnóstwo czasu, więc skrócimy go do opisu kilku naszym zdaniem najciekawszych rytuałów, praktyk czy po prostu informacji o chamulańczykach.
Są poligamistami, ale tylko mężczyźni (cóż za zaskoczenie!), jednak nie ma instytucji małżeństwa – kobieta i mężczyzna zaczynają po prostu mieszkać razem i jeśli po 3 latach nie urodzi się dziecko – rozstają się (swoista forma rozwodu). Wg Manuela średnia liczba dzieci wynosi 9 (nie dopytaliśmy niestety czy przypada na kobietę czy na mężczyznę, ale tak czy owak wydaje nam się to dość dużo, porównując do polskiego modelu 2+1 :) niektórzy przewodnicy twierdzą iż liczba wstążek przy kapeluszu każdego mężczyzny informuje o liczbie dzieci, które spłodził, jednak kiedy naszym oczom ukazał się słomkowy kapelutek z dwudziestoma wstążkami Manuel powiedział, iż są to tylko historie mające ubarwić opowieści o chamulańczykach, a wstążki są tylko ozdobą (ufff ).
Kolejną ciekawostką były ludowe stroje zrobione z owczej wełny oraz futra (nie wiemy z jakiego zwierzaka). Kobiety nosiły futrzane spódnice (pomimo że temperatura przekraczała 20 stopni), kapłani byli ubrani w czarne długie futrzane kubraki bez rękawów, białe były przeznaczone dla ważnych osobistości z wioski, natomiast ‘podróby’ z długim rękawem służyły jako płaszcze (kilka widzieliśmy – w środku lata).
Największe wrażenie zrobiła na nas Templo de San Juan – świątynia w centrum miasta. Zanim weszliśmy do środka Manuel poinformował nas, że nie można fotografować ani filmować tego, co zobaczymy w środku. Szkoda, bo wnętrze kościoła i to, co działo się w środku było niesamowite. Należy dodać, iż kościół nie jest miejscem, w którym odbywają się msze, jako że religia czamulan to mieszanka katolicyzmu i religii Majów – nie ma księdza, nie ma sakramentów, ale są np. święci – główne miejsce w kościele zajmowała wielka figura Jana Chrzciciela, którego imię nosi świątynia. Cała posadzka była wysypana igłami sosnowymi, które mają chronić przed złymi duchami. Mnóstwo ludzi modliło się w swoim własnym języku i zapalało świece – wszędzie. Cały kościół wypełniony był świeczkami w różnym kolorze. Każdy kolor oznaczał coś innego: białe świece przeznaczone były dla matki ziemi i aby oddać cześć Bogu, różowe i niebieskie zapalane były, kiedy prosiło się szczęście w interesach, żółte świece przepędzały złe duchy i negatywną energię, zielone zapalano kiedy ktoś był chory, czerwone aby zmniejszyć moc i energię osoby lub rzeczy, która wzburza niepokój czy strach, świece złote lub kolorowe oznaczały natomiast szczęście i często zapalane były razem z białymi. Dym świec pokrywał ściany, które w oryginale są białe, ale jako że były malowane kilka miesięcy przed naszą wizytą, były szare. W kościele znajdowało się mnóstwo figur świętych. Każda z nich na piersi miała lusterko, które było ‘sposobem’ na złe duchy – kiedy taki zły duch patrzy na świętego, widzi w lustrze swoje odbicie, które wzbudza jego strach i ucieka (tak, oni naprawdę w to wierzą:)
Jako że świątynia jest miejscem, gdzie ludzie spotykają się nie tylko po to, aby prosić o coś, ale także aby dziękować i wspólnie się cieszyć, w opisie kościoła na pewno nie może zabraknąć elementu coca-coli, posh’a i pijanych, radosnych ludzi. No i oczywiście kurczaków, które są składane w ofierze. Dla fanów horrorów mamy smutną wiadomość – nie ma krwi, jako że kurczaki zabijane są poprzez połamanie karku (tak, oni naprawdę to robią:)
Ostatnią (już naprawdę) rzeczą o której chcielibyśmy wspomnieć jest medycyna Majów. Zarówno mieszkańcy Chamuli, jak i członkowie innych plemion żyjących wokoło San Cristobal w dalszym ciągu leczą ludzi za pomocą dawnych praktyk. Próbowano ich przekonać do nowoczesnej medycyny, jednak kilku lekarzy zostało zabitych, jako że nie wyleczyli chorego (który niestety był za późno dowieziony do szpitala i nie było szans, aby go uratować, ale to dla rodziny, która wykonała na lekarzu wyrok, nie było problemem).