Drogę do Palenque, czyli według wielu najciekawszych prekolumbijskich ruin w Meksyku, postanowiliśmy podzielić na dwa etapy i urozmaicić kąpielą w wodospadach Agua Azul. Ku naszemu niezadowoleniu po czterogodzinnej przeprawie wyjątkowo śmierdzącym autobusem na miejscu, zamiast dzikiego zakątka przyrody zastaliśmy w pełni skomercjalizowaną atrakcję turystyczną wzdłuż której rozstawiły się stragany z wszelakiego rodzaju pamiątkami, napojami, owocami, tortillami i wiele, wiele innych. Turystów również sporo, co ciekawe przede wszystkim grubi i wyjątkowo bezgustni Meksykanie, którzy zjechali tu całymi rodzinami, rozsiedli się przy stolikach i zaczęli jeść. Bez końca.
Sam wodospad jest jednak bardzo ładny i składa się z wielu mniejszych kaskad, które spływają do małych oczek wodnych pełnych krystalicznej chłodnej wody i moczących się w nich Meksykanów. Pozazdrościliśmy im i znaleźliśmy swoje prawie prywatne jeziorko, gdzie walcząc z silnymi prądami nurzaliśmy się w jej chłodnej kipieli.
Druga część drogi do Palenque okazała się bardziej wyboista niż przypuszczaliśmy, gdyż zamiast oczekiwanego busika wsadzono nas na pakę tuk-tuka z drewnianymi ławkami, dopchano to wszystko kilkoma spoconymi Meksykami i w ten oto sposób popędziliśmy w kierunku dżungli. Zakwaterowaliśmy się w nietypowym miasteczku pośrodku tropikalnego lasu składającym się jedynie z kilku ośrodków dla backpackersów. Nie ma sklepów, nie ma dróg nie mas samochodów. Są za to wąskie leśne ścieżki, ogromne komary, koszmarny, lepki upał i wątpliwej czystości „cabanie”. Bez klimatyzacji, oczywiście.
Następnego dnia pomimo mocnego postanowienia nie udało nam się wstać wcześnie rano i szybko odczuliśmy tę słabość na własnej skórze. Gdy dotarliśmy do Palenque powietrze było tak gorące, wilgotne i lepkie, że aż szybko odechciało się nam zwiedzać. Szczególnie, że piękne prekolumbijskie ruiny bogato upstrzone były meksykańskim i zagranicznym turystą. Dlatego też temu urokliwemu miejscu poświęciliśmy mniej czasu, uwagi,. A przede wszystkim naszego serca niż na to zasługiwało.
Nazwa Palenque, czyli palisada nadali Hiszpanie i nie ma ona nic wspólnego z pierwotną nazwą Lakamha, czyli „wielka woda”. Pierwsi ludzie sprowadzili się w te okolice już około 100 roku p.n.e. W przeciągu tysiąca laty zbudowano tu potężne miasto, które następnie nie wiadomo z jakiej przyczyny, zostało opuszczone i dzięki ciepłemu klimatowi z dużą ilością opadów szybko zostało porośnięte dżunglą i takiej formie udało mu się skryć przed oczami konkwistadorów aż do 1746 roku, kiedy rdzenni myśliwi pokazali ruiny hiszpańskiemu misjonarzowi. Palenque zaczęło przyciągać różnorakich samozwańczych archeologów- dziwaków. Jeden z nich- Count de Waldeck- przez dwa lata mieszkał na nawet na szczycie jednej z piramid. Dopiero w połowie XX wieku odkryto słynną kryptę jednego z najpotężniejszych władców w Palenque- Pakala z jego szkieletem ozdobionym klejnotami i mozaikową, nefrytową maską pośmiertną, która przechowywana byłą w muzeum w Mexico City. Niestety ten bezcenny zabytek kultury został skradziony w 1985 roku i nigdy go nie odnaleziono.