Po całonocnej jeździe autobusem dotarliśmy wreszcie do naszej ziemi obiecanej, ziemi wymarzonej- plaży nad Morzem Karaibskim. Tulum to miejscowość zdominowana wcześniej przez backpackerów, która powoli zaczyna się zmieniać w kolejny elegancki kurort- powstają pierwsze ekskluzywne spa i drogie restauracje. Na szczęście pozostało jeszcze kilka ośrodków oferujących spartańskie „cabanios”, których wyposażenie składa się z dwóch łóżek, moskitiery, krzesła i wiatraka. Na podłodze gustowna betonowa wylewka, a dach to gruba warstwa liści palmowych. No i prąd- dwanaście godzin na dobę…
Takie niedogodności stają się nieistotne w połączeniu z faktem, że z naszej cabanii rozciąga się widok na morze i plaże z piaskiem tak białym, że odbijające się w nim słońce raziło w oczy. Najprzyjemniej siedzi się w cieniu rozłożystej palmy wpatrując w najbardziej na świecie błękitny błękit wody. Do tego trzeba dodać pobliskie, zdominowane przez jaszczury ruiny Majów i happy hour do 22 i obrazek naszych dwóch dni nad morzem Karaibskim będzie pełen :)