Oaxaca leży u zbiegu trzech dolin otoczonych zewsząd wysokimi górami…. Obszar ten zwany Valles Centrales już przed wiekami zamieszkiwany był przez Zapoteków, czyli jedną z cywilizacji prekolumbijskich pozostającą jednak w cieniu swoich wielkich sąsiadów, takich jak Majowie czy Aztekowie. Potomkowie Zapoteków żyją na tych terenach do dziś, mają swój własny język, słyną z tradycyjnego tkactwa i garncarstwa i to właśnie z tej grupy wywodzi się meksykański bojownik o niepodległość, późniejszy prezydent, bohater narodowy Benito Juarez.
Doliny należały do żyznych i były dość gęsto zaludnione o czym świadczą liczne ruiny miast i miasteczek. My udaliśmy się do leżącego dosłownie na obrzeżach Oaxacy Monte Alban, czyli białej góry. Co ciekawe nazwa ta nie ma nic wspólnego ze swoim literalnym brzmieniem, tylko została nadana dopiero w XVI wieku od nazwiska właściciela tych ziem- Montalvan. Zapotekowie nazwyali je natomiast „Danibaan", czyli święta góra.
Zastane na miejscu ruiny robią wrażenie przede wszystkim ze względu na położenie. Szczyt wzgórza został wyrównany i w ten sposób powstał olbrzymi płaski plac, na którym umieszczono miasto z widokiem na wszystkie strony świata. Plac pełen był kamiennych budowli o równie nietypowych kształtach, jak i nazwach. Naszym faworytem było „Edificio J”, położone pomiędzy edificio M i P. Co prawda każda z budowli zaopatrzona została w tablicę z opisem, te jednak zamiast rozjaśniać obraz, jeszcze bardziej pogłębiały chaos informacyjny.
Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno niektóre szczegóły, takie jak kamienne tablice przedstawiające różne rytuały, w tym składanie ofiar z ludzi, a także miejsce to jako całość prezentowały się bardzo okazale.
Podobnie jak większość cywilizacji prekolumbijskich, Zapotekowie stworzyli państwo o ustroju teokratycznym, gdzie znaczną rolę odgrywali kapłani- strażnicy wiedzy. Punktem centralnym miasta był więc oczywiście kompleks świątyń, służący do składania krwawych ofiar. W tym miejscu nie można nie wspomnieć o sposobie składania ofiar przez znanych z wyjątkowego okrucieństwa Aztekach. Niewolnika, jeńca, czy nawet ochotnika prowadzono na szczyt piramidy, kładziono na ołtarzu i kamiennym nożem otwierano klatkę piersiową, by wydobyć z niej bijące jeszcze serce. Ciało nieszczęśnika zrzucano po stopniach piramidy, a na jego, jeszcze ciepłe miejsce kładziono następnego. Ponieważ nie można było zaprzestać owego rytuału by zdobyć ofiary organizowano tzw. wojny kwietne.
Co ciekawe niektórzy zgłaszali się na ochotników. Śmierć taka była bardzo honorowa, a dusza dostawała się do orszaku boga słońca, po czym wracała na ziemię w postaci kolibra lub motyla. Organizowano również gry w piłkę, w których przegrana drużyna „szła pod nóż”. No cóż :)