Tysiąc kilometrów, szesnaście godzin podróży autobusem zostało nam wynagrodzone przez kolejny punkt podróży – Oaxaca’cę – miasto strajków, kościołów i starożytnego ludu Zapoteców. No i oczywiście „smooky tequila” – mezcalu :)
W ciągu 36 godzin pobytu w stolicy najbiedniejszego i najbardziej zbuntowanego stanu w Meksyku udało nam się:
- skosztować kilku z siedmiu sławnych ‘moles’ czyli tutejszych sosów,
- odwiedzić kilkanaście Oaxacańskich kościółków,
- podziwiać grupę meksykańskich chicas (w wieku 20+) podczas zająć salasa-aerobiku odbywających się w centralnym parku miasta,
- poznać rodzinkę typowych Polaczków zaopatrzonych w typowy dla nich zły humor i typowe so called ‘jajościski’,
- odwiedzić ruiny Mitla – miasta Zapoteców, którzy największą cześć oddawali bogom Słońca i Księżyca, układali mozaiki oraz na podstawie wielkości członków (czyt. rąk) szacowali pozostałą długość ich życia,
- zobaczyć el Tule - nie najstarsze, nie najwyższe, ale najszersze drzewo na świecie,
- poznać tajniki wyrobu mezcalu (kolejnego wykładu nie będzie, gdyż proces wyrobu tego wybornego trunku nie różni się znacznie od wyrobu równie wybornego trunku, jakim jest tequila – najistotniejszą różnicą jest typ maszyn używanych przy produkcji – podczas wyrobu tequili używa się nowoczesnego sprzętu, natomiast w wyrobie mezcalu w dalszym ciągu niezastąpione są osiołki :) ),
- poznać smaki różnych rodzajów mezcalu – od tradycyjnego, poprzez owocowy, mleczny oraz ‘marakuja passion’ – który miał dodać pikanterii naszym wspólnym nocom spędzonym w uroczym hostelu prowadzonym przez Emilio i jego dusigroszową mujer (polski odpowiednik babci klozetowej),
- zobaczyć babuszki własnoręcznie tkające dywany, koce, obrusy, szale i torebki (tak zwane ‘artesanies’, które pomimo iż są ręcznie wyrabiane, wszystkie wyglądają dokładnie tak samo),
- podziwiać wodospad, z którego nie leciała agua, ale który był pertyfied i każdy typowy Polaczek w jajościskach mógł w nim zażywać kąpieli :)
Dzień zwieńczyliśmy obiadkiem w jednej z ‘comedores’. Po długich rozważaniach, co zjeść, poprosiliśmy standardowo o danie, które konsumuje ‘pan z boku’ :) jedzonko było pyszne, a sposób ‘jedz tam, gdzie je najwięcej tubylców i to, co oni jedzą’ kolejny raz nas nie zawiódł.