Znaczna część Wyspy Północnej- dokładnie pas o długości 200 km i szerokości 30-80 km to jeden z najbardziej aktywnych sejsmologicznie terenów na świecie. Tu ziemia nigdy nie zasypia: występuje kilka tysięcy trzęsień rocznie, a ciągle aktywne wulkany na co dzień zioną parą.
I właśnie trzy takie wulkany tworzą główną atrakcję Parku Narodowego Tongario- najstarszego w Nowej Zelandii, utworzonego zgodnie z wizją maoryskiego wodza, który oddał te góry, aby zapewnić im gwarantowaną przez rząd ochronę.
Wszystkie trzy, położone bardzo blisko siebie wulkany są z jakiegoś powodu niezwykłe.
Mount Ruapehu to najwyższy szczyt Wyspy Północnej, a także sprawca ostatniej większej erupcji, która miała miejsce nie aż tak dawno temu, bo w 1995 roku. Wtedy też Ruapehu rozrzucił po swych zboczach bomby wulkaniczne, którym towarzyszyły obłoki popiołu, a potem przez cały rok jeszcze groźnie syczał.
Mount Ngauruhoe ma kształt niemal idealnego, odciętego kraterem stożka, a Mount Taupo znany jest natomiast jako sprawca jednej z największych erupcji wulkanicznych w historii. Podczas wybuchu w II wieku n.e. wyrzucił w powietrze takie ilości pyłu, że czerwone zachody słońca obserwowano aż w Rzymie i w Chinach.
Podczas opisywanej wyżej erupcji powstało również największe nowozelandzkie jezioro- Taupo, w którym przepięknie odbijają się wulkany. Jezioro, pełne pstrągów, jest rajem dla wędkarzy, szczególnie, że po godzinach stania w zimnej wodzie można się wygrzać w licznych miejscowych gorących źródłach. Niektóre z nich zostały zagospodarowane przez hotele i ośrodki spa, inne natomiast ciągle wyglądają tak, jak je natura stworzyła- gdzieś przy ścieżce, wśród krzaczków widać unoszące się obłoki pary i tuziny backpackerów, którzy korzystając z darmowej rozrywki moczą się w gorącym strumieniu. Możecie sobie wyobrazić nasze zdumienie, gdy ubrani w dwa polary, czapkę i rękawiczki idziemy w kierunku wodospadu Huka, a w naszą stronę zmierzają radosne grupki w japonkach, owinięte jedynie ręcznikami.
Kolejną atrakcją tutejszych terenów jest wspomniany już wodospad- ani nie najwyższy, ani nie największy, ale zdecydowanie mrożący krew w żyłach. Woda z potężnym impetem przepływa przez kolejne progi skalne, a następnie jeszcze mocniej spada w dół tworząc białą kipiel. Podobno kilka lat temu jakiś śmiałek podjął się próby przepłynięcia tego odcinka kajakiem, co niestety zakończyło się tragicznie w skutkach: nie przeżył i nikt po nim na szczęście już tego szaleńczego wyczynu się nie podjął.
Z racji tego, że atrakcji było sporo, spędziliśmy tu aż trzy dni. Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić tej przyjemności i sporą część tego czasu przeleżeliśmy w naturalnych jacuzzi :)