280 kilometrów od Queenstown znajduje się chyba największa atrakcja Nowej Zelandii, czyli Park Narodowy Fiordland, a dokładniej jego jedyny dostępny od strony lądu fiord: Milord Sound.
Sam park, największy w kraju, zalicza się do najbardziej dzikich zakątków półkuli południowej. Jest również miejscem niezwykłym jeżeli chodzi o ilość opadów. Tak obfite deszcze w połączeniu z dość chłodnym klimatem spowodowały, że bujnie porastające cały obszar lasy zostały niemniej bujnie porośnięte mchem- aż po same korony drzew.
Droga do Milord Sound, czyli maleńkiej wioski u brzegów fiordu wiedzie przez 120 kilometrów pięknych krajobrazów. Co kilkanaście dosłownie kilometrów wyznaczono krótkie szlaki piesze, które zmuszały nas do opuszczania naszego przytulnie ciepłego autka i wychodzenia na ten przenikliwy, wilgotny ziąb. Kilka z tych spacerów, szczególnie do miejsca zwanego Chasm, czyli przepaści wydrążonej przez strumień, z której teraz z niezwykłą siłą spada woda, było naprawdę fascynujących, więc było warto się trochę pomrozić.
Na około 30 kilometrów przed Milord Sound drogę blokuje potężna góra, w której na szczęście wydrążono tunel Homera. Budowę rozpoczęto w czasie wielkiego kryzysu lat trzydziestych, a ukończono dopiero dwie dekady później. Sam tunel niepodobny jest do żadnego innego z przez nas wcześniej widzianych. Jest bardzo…pierwotny. Nie ma w nim wyjść ewakuacyjnych, linii na niezbyt równej nawierzchni oddzielających pasy ruchu, ze ścian tunelu kaskadami spływa natomiast woda zamieniając się w lodowe sople.
Samo Milord Sound jest również nietypową wioską: nie ma w niej sklepu ani stacji benzynowej, jest natomiast duży, rozmiarem i wyglądem przypominający poznańskie lotnisko, port. A w porcie z 10 dużych, zabierających pewnie z 200 osób każdy, statków wycieczkowych. Trasa każdego z nich jest identyczna: płyną wzdłuż fiordu aż do Morza Tasmana, tam zawracają do przystani. Po drodze można dokładnie przyjrzeć się spadającym ze skał wodospadom i atrakcji, która wzbudziła największe ożywienie wśród wycieczki, czyli fokom wylegującym się na skałach. Te właśnie foki z powodu ludzkiej zachłanności otarły się o wyginięcie. To po ich futra przybyli na Nową Zelandię pierwsi biali osadnicy- łowcy fok i wielorybów.
Jakie wrażenie zrobił na nas sam fiord? Szczerze mówiąc, jak cała obejrzana do tej pory część Nowej Zelandii- oczekiwaliśmy czegoś bardziej spektakularnego. I chyba nie my jedyni, gdyż większość wycieczki siedziała znudzona popijając kawę. Ale przynajmniej możemy teraz jak w tym starym dowcipie powiedzieć: Fiordy? Fiordy to nam z ręki jadły! :)