Tego dnia wstaliśmy wcześnie rano, by wybrać się do oddalonego o 150 km miasta Hanzhou, które Marco Polo określił mianem najpiękniejszego miejsca na ziemi. Niestety pojawienie się o 9.00 na dworcu okazało się zbyt późnym i wszystkie poranne pociągi już odjechały. Został jedynie pociąg do Suzhou, czyli kolejnej atrakcji- tym razem „Wenecji Wschodu”- miasta ogrodów i kanałów. Wsiedliśmy w nowoczesny pociąg mknący 200 km/h (jak widać można je zbudować wszędzie poza Polską i krajami 3-go świata) i już po 40 minutach byliśmy na miejscu. Miasto okazało się rzeczywiście miastem kanałów, tyle, że ściekowych o brunatno-zielonej barwie, w których pływały śmieci. A wszędzie unosił się odpowiedni do zastanego krajobrazu zapach. Tak więc wycieczkę po kanałach odpuściliśmy sobie z miejsca, pozostały ogrody. Do wyboru mieliśmy kilkanaście, a za wstęp do każdego życzyli sobie około 20 złotych od osoby, więc postanowiliśmy odwiedzić ten najpiękniejszy. Rzeczywiście był ciekawy. Dzięki misternemu podzieleniu przestrzeni altankami i ściankami powstał labirynt miniaturowych ogrodów, który zdaje się ciągnąć w nieskończoność i sprawia, że ten niewielki obszar robi wrażenie kilkukrotnie większego.
Miasto nie zrobiło na nas większego wrażenia i już po kilku godzinach byliśmy gotowi by wrócić do Szanghaju. Poświęciwszy najpierw sporo czasu by znaleźć kasy biletowe (są one zawsze w innym budynku niż dworzec kolejowy, gdyż na dworzec wchodzą już tylko pasażerowie z biletami), a następnie odczekawszy swoje w długiej kolejce, dowiedzieliśmy się, że najbliższy pociąg będzie dopiero za dwie godziny. Cóż było nam począć? Zadokowaliśmy się w przydworcowym KFC, odliczając czas do odjazdu.