Dzisiejszy dzień zdecydowanie można zaliczyć do dziwnych. Rano postanowiliśmy, że jednak jedziemy do Pekinu. Skąd wziąć bilety? Podobno w tych sprawach pomaga Leo- jeden z guilińskich couchsurferów. Dzwoniąc z kiosku ruchu (jest w nim normalny telefon, z którego można skorzystać za 0,5 juana za minutę) umówiliśmy się z nim na kawę. W umówione miejsce (a była to Warszawa na mapie świata w centrum) przyszedł z Brazylijczykiem, który aktualnie u niego mieszkał. Co ciekawe Brazylijczyk był dwa lata temu w Polsce w ramach podróży pod tytułem „śladami II WŚ” i z dużym zaaferowaniem opowiadał o tym jak wcześniej nie zdawał sobie sprawy ze skali szkód i cierpień jakich Polska doznała podczas wojny. Może zamiast walczyć z zachodnimi gazetami piszącymi o „polskich obozach zagłady”, polski rząd powinien organizować tanie wycieczki dla zagranicznych turystów? Jeśli raz zobaczą i zrozumieją, to już nigdy takiej gafy nie popełnią.
Leo zaproponował, że zakupi dla nas bilety. Tylko czy można mu ufać? Po krótkiej debacie stwierdziliśmy, że zaryzykujemy- w końcu jest ambasadorem CS w Guilin i ma tyle pozytywnych komentarzy… Leo polecił nam również miejsce, w którym można się przenocować za darmo w Yangshuo. Jest to szkoła języka angielskiego, która gości obcokrajowców w zamian za pogawędki z uczniami. Po angielsku, oczywiście.
Późnym popołudniem udaliśmy się do Yangshuo, czyli mekki backpackerów i od razu zaczęliśmy się kierować w stronę wspomnianej szkoły. Po drodze zostaliśmy zaczepieni przez pracowników innej podobnej instytucji, czy może jednak u nich byśmy nie przenocowali. Niestety okazało się, że żeby skorzystać z ich oferty trzeba zostać na miejscu przez co najmniej tydzień, a my chcieliśmy zostać tylko trzy. W tej wskazanej przez Leo, natomiast, okazało się, że dzisiaj przyjechało do nich właśnie 4 innych obcokrajowców i ich pokoje gościnne są zajęte. No, ale sama myśl o tym, że ktoś chciał nas jako osoby do konwersacji…