Czasami nasza znajomość chińskiego zaskakuje nas samych. Na dworzec trafiliśmy bezbłędnie za pomocą jednego słówka „huo czhe dżan” :D Tam bawiąc się z panią kasjerką w pokazywanie odpowiednich zwrotów w rozmówkach, dowiedzieliśmy się wszystkich potrzebnych informacji, zakupiliśmy bilet i ruszyliśmy w kierunku pociągu. A tu znowu jak w samolocie, czyli pełna procedura odprawy- najpierw nasze bagaże zostały prześwietlone, następnie udaliśmy się w kierunku czegoś na kształt gate’a, gdzie po raz kolejny sprawdzono nam bilet i rękawem przeszliśmy na odpowiedni peron. Wszystko się układało jak należy do czasu gdy wsiedliśmy do wagonu, a tam roiło się od Chińczyków, którzy stali i siedzieli wszędzie! Teoretycznie wykupione mieliśmy miejsca siedzące, więc z trudem przebijaliśmy się wąskim korytarzem czując na sobie wzrok wszystkich tam zgromadzonych. Wreszcie udało się, miejsca jak zwykle obok wycieczki rozwrzeszczanych nastolatków, ale dziś nie będziemy narzekać bo i tak nas nikt nie zrozumie. Obserwacje z podróży:
1. W pociągu nie ma koszy na śmieci, koszem jest podłoga na którą rzuca się wszystko: pestki, obierki od owoców, kapsle itd. i tak siedzi się wśród tego barłogu, chodzi po tych obierkach, rozgniata je do czasu aż przejdzie pracownik pociągu i je zmiecie. No cóż wolimy system z koszami.
2. Chińczycy uwielbiają zupki chińskie! Tylko, że zamiast gorących kubków są tu gorące kubełki, do których wlewa się z pół litra wrzątku. Wrzątek dostępny jest za darmo w pociągu, więc przez cały czas trwania podróży po wagonie krążyły pielgrzymki do źródła.
3. Sprzedaż pociągowa nie ograniczyła się do batonów i napojów, dodatkowo krążył wózek z gorącymi potrawami (ryż oczywiście) i wózek ze świeżymi, obranymi owocami.
Oprócz tego jeszcze jedna ogólna informacja: jest chłodno. Dziś po raz pierwszy od dwóch miesięcy założyliśmy długie spodnie ze względu na temperaturę!
Na stacji w Guilin zauważyliśmy znaczek informacji turystycznej. Gdy już podchodziliśmy pod drzwi drogę przecięła nam pani mknąc niczym strzała, wśliznęła się przed nas i runęła do telefonu. Po kilkunastu sekundach nerwowego oczekiwania (z jej strony) z ulgą podała nam słuchawkę. Po drugiej stronie pan mówił po angielsku. Pytamy się o tanie noclegi, on na to, że najtańszy za 150 juanów, my, że to znacznie za dużo, że maksymalnie możemy wydać 100. I nagle cud: kiedy podziękowaliśmy za taką ofertę i zaczęliśmy się żegnać panu się nagle przypomniało, że ma pokoje za 100. Cóż za wspaniały zbieg okoliczności. Pokój okazał się całkiem znośny, a co więcej jest…w okrąglaku, a zamiast schodów jest pochylnia :)