Zasypiając poprzedniego dnia obraliśmy strategię przespania naszych hinduskich „współlokatorów”, co by rano samotnie móc wstać i się przygotować na kolejny dzień. Pomimo długiego snu, ku naszemu zaskoczeniu o godzinie 10:00 obudziło nas głośne i bardzo wymowne trzaskanie drzwiami. Wstaliśmy niepewnie i zobaczyliśmy jednego z hindusów (to on tak trzaskał) oraz naszego hosta, który miał o 8 iść do pracy. Nie zajęło nam dużo czasu zrozumienie, że staliśmy się persona non grata. Nasz host zaczął coś przebąkiwać o hotelach i innych CouchSurf’owiczach. Po jakimś czasie wydusił z siebie, że koledzy mają problem z zaakceptowaniem kobiety w swoim mieszkaniu. Eksmisja ladacznicy na tle religijnym stała się faktem. O 11:30 nasz host postanowił nas przewieźć do innego lokalu… Nic więcej nie powiedział, spakowaliśmy nasze toboły i ruszyliśmy metrem w stronę centrum. Później przesiedliśmy się do taksówki i kiedy zza rogu wyłonił się 30-to piętrowy mrówkowiec, nasz host oznajmił, że to nasza nowa miejscówka. Z niemałym przerażeniem wkroczyliśmy do głównego obiektu handlowego Chinatown – Peoples’ Centre. Wraz z tajemniczą Chinką wjechaliśmy windą na 10 piętro, po czym ruszyliśmy schodami na piętro 11. Rzecz w tym, że aby winda była tańsza, to jeździ tylko na co piąte piętro! Brutalnie sprytne :) Klatka schodowa wyglądała tak, że nasz nie pierwszej czystości Hindus zapytał, czy wynajmowane pokoje są aby na pewno czyste. Kiedy Chinka otworzyła kratę zabezpieczona solidną kłódką zobaczyliśmy całkiem schludny korytarz, a później bardzo przyzwoity pokój. Koniec końców okazało się, że nasz host poczuł się do winy za rzeczoną eksmisję i wynajął nam pokoik na dwie noce. Pokoik jest super, czysty, z klimą i przyzwoitym prysznicem, więc Jest dobrze :)
Cała ta przeprowadzka trwała do 14.30, więc po szybkim rozpakowaniu w nowym pokoiku, ruszyliśmy do sławnych Singapurskich ogrodów botanicznych z największą na świecie kolekcją orchidei. Pierwszy ogród botaniczny na wyspie założył sir Stamford Raffles- pomysłodawca i realizator projektu jakim było wielki handlowy port-Singapur. Założone przez niego ogrody niestety nie przetrwały. Dopiero 37 lat później- w 1857 r. towarzystwo ogrodnicze (któżby przypuszczał, że coś takiego istnieje) ufundowało nowe, te które istnieją do dziś. Co ciekawe nie służyły one tylko jako miejsce odpoczynku, ale znacząco przyczyniły się do rozwoju ekonomicznego w regionie- to właśnie tu wynaleziono udoskonaloną metodę pozyskiwania lateksu z brazylijskiego drzewa kauczukowego. W jego produkcji przoduje obecnie sąsiednia Malezja.
Sam ogród- jak zresztą wszystko w Singapurze- zachwycił nas: ogromny, perfekcyjnie utrzymany, z małymi fontannami i strumyczkami, pełen gatunków roślin, z których w Polce widzieliśmy zaledwie garstkę i do tego w rachitycznej doniczkowej postaci. Przez ogród przemierzaliśmy w miarę sprawnie, a to tylko dlatego, że niebo było zachmurzone i Daniel nie zatrzymywał się, jak to ma w zwyczaju, przy każdej trawce czy pajączku. Wybierał co drugie- te bardziej okazałe.
W ramach ogrodów botanicznych, tak jak wcześniej wspomniałam jest wydzielona osobna część- Narodowy Ogród Orchidei. Tam Daniel poszedł już na całości nie przepuścił żadnemu listkowi :) W trakcie spaceru spotkał nas deszcz, a raczej ulewa- lunęło niespodziewanie- tak jak w Polsce podczas lipcowych burz, z tą tylko różnica, że burza trwa kilkanaście minuta, a tu lało nieprzerwanym strumieniem przez półtorej godziny.
Tak jak już wspominaliśmy w Singapurze bardzo szybko robi się ciemno, więc wracając przez Orchard Road- największą ulicę handlową Singapuru mieliśmy okazje podziwiać oświetlone centra handlowe.
Singapur i zakupy to temat przy którym trzeba zatrzymać się na dłużej. Singapur to zakupy- jeden wielki mall. Dziesiątki, a może nawet setki (nie przesadzamy!!!) kilkunastopiętrowych centrów handlowych, przy których warszawskie Złote tarasy wyglądają jak osiedlowy bazarek. Same markowe sklepy- chyba nie ma poważnej marki, która nie ma tu przynajmniej kilku swoich butików. Centra są na stacjach metra- tak więc by wyjść z kolejki trzeba przeciskać się między półkami. Co ciekawe- sklepy są zawsze pełne i czasami zastanawiamy się czy Singapurczycy w ogóle znajdują czas na pracę. Ilość sklepów przekłada się na wygląd tutejszych kobiet- zawsze wyjątkowo eleganckie, w spódnicy i na szpilkach, no i oczywiście z torba pełną nowych ciuchów.