Geoblog.pl    minirtw    Podróże    mini RTW    Wioska surferów
Zwiń mapę
2009
11
lip

Wioska surferów

 
Meksyk
Meksyk, Sayulita
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 55209 km
 
Zachęceni opowieściami Wolfganga ruszyliśmy na poszukiwanie mistycznego „San Pancho”- krainy dziewiczych i bezludnych plaż, podobno najlepszych w całym Meksyku. Problem polegał na tym, że San Pancho nie pojawiało się na żadnej mapie i zastanawialiśmy się, czy miejsce to nie jest wytworem chorej wyobraźni Wolfganga. Jechaliśmy więc „na azymut” mając nadzieję, że dokładniejszych informacji zasięgniemy na miejscu.
Po drodze boleśnie odczuliśmy organizację systemu dróg w Meksyku- wiele z nich jest płatna, wąska, kręta, upstrzona znakami, a do tego co kilkanaście kilometrów trzeba zwalniać na „progach”, gdyż jest to jedyny skuteczny sposób, by zmusić tubylców do przestrzegania bardzo restrykcyjnych ograniczeń prędkości.
W San Pancho, do którego po wielu godzinach udało nam się dotrzeć, plaża miała być taka, że klękajcie narody, a tu co najwyżej można było załamać ręce. Piasek szary, a z nieba leje się żar. Po krótkim spacerze stwierdziliśmy, że najlepiej jest nam w kilmatyzowanym samochodzie i ruszyliśmy dalej: do Sayulity, meksykańskiej stolicy surferów.
Poszukiwania noclegu były tym razem wyjątkowo trudne, ale się udało. Pokój był niezwykle klimatyczny, nie mylić z klimatyzowanym. Betonowa posadzka, dach z bambusa, indiańskie „dream catcher’y” na ścianie i zabytkowa bomba lotnicza w narożniku. Chociaż zameldowaliśmy się we czwórkę mieszkańców naszego pokoju okazało się zdecydowanie więcej. Sympatycznym gościem był oczywiście gekonik, niestety dane nam było również przekonać się dlaczego piosenka „la cucaracha” powstała właśnie w Meksyku. Pierwszego znaleźliśmy w wannie, był martwy. Z innymi tak łatwo nie poszło- wymagały naszej drobnej pomocy by przejść do tego stanu. Nasłuchawszy się historii o niesamowitej twardości karalucha długo szukaliśmy skutecznego narzędzia zbrodni. Okazało się, że manierka Daniela jest jakby stworzona do jego pięści. W ten oto sposób narodził się żelaznoręki mściciel. Oficjalny deadcount: 5.
Miasteczko było sympatyczne, kolorowe, plaża powiedzmy, że ok. Brakowało tylko jednego: fal, a zdesperowani surferzy godzinami leżeli na swoich deskach, czekając na chociażby najlżejszy podmuch wiatru.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (22)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
asiaileszek
asiaileszek - 2009-07-18 00:14
Tytuł wpisu zasugerował, ze wreszcie Daniel znajdzie się w swoim żywiole i pokaże wszytkim jak to się robi. A tu masz, flauta…Jak pech, to pech. Poczekamy, może jeszcze się coś trafi:-)
Sam Meksyk, mimo kilku niedoskonałości jawi się jako kraj kolorowy, ciekawy, wesoły i sympatyczny. Mamy nadzieję, że jesteście zadowoleni z obranego szlaku.
Nastroje Wam dopisują, co widać i czuć zarówno w niebanalnym tekście naszej Martynki, jak i na kolorowych obrazkach. Nie będziemy kadzić Danielowi, bo widać, że foto-dzieło jest zbiorowe:-)
No dobra Dani, wiemy,wiemy, plaży w Sayulicie szczególnie gratulujemy!!!
Ya murió la cucaracha (Już umarł karaluch) – Brawo Żelaznoręki, tak trzymać!
Tylko tego wiatru żal…
Powodzenia w drodze na południe:-)
 
 
minirtw
Daniel Drążkiewicz i Martyna Kołodziejska
zwiedził 8% świata (16 państw)
Zasoby: 107 wpisów107 267 komentarzy267 1375 zdjęć1375 1 plik multimedialny1
 
Moje podróże
31.01.2009 - 09.08.2009