Nowym nabytkiem, czyli wypożyczonym po długich marszach samochodem ruszyliśmy do mekki amatorów mocnych trunków, czyli miasta o nic nie mówiącej nazwie Tequila. Jaki się dowiedzieliśmy podczas naszej indywidualnej wycieczki beczkowozem, obecność Tequili na świecie zawdzięczamy cudowi. Czterysta lat temu (może pięćset, może trzysta- nasz VIP-owski przewodnik nie był pewien) w pola agawy, która już od wieków służyła do wyrobu sznurka, uderzył piorun, wszystko poszło z dymem i stał się cud: po kilku tygodniach zgliszcza zaczęły fermentować. Jakiś spragniony pobresito (biedaczek) spróbował ognistego napoju, stracił conocimiento (świadomość) i tak powstała tequila.
Teraz wytwarza się ją w trochę bardziej wyrafinowany sposób, który mieliśmy okazję zobaczyć podczas wizyty w destylatorni. Posmakować też (jakby mama się pytała Ola i Agnieszka nie ;) Niektórzy próbowali tequili pierwszy raz (jakby mama się pytała Ola i Agnieszka też również nie :)
W ramach zasady „bawiąc uczyć” proces destylacji pokrótce wyłoży jedna z tres mujeres- patrz plik audio.
Dzięki wszechobecnym oparom tequili mieszkańcy miasteczka mają wiecznie dobry humor i wewnętrzny spokój, co uczestnicy tejże wycieczki bardzo popierają.
Spacerując kolorowymi ulicami natrafiliśmy na zaskakujący zwyczaj wspólnej modlitwy przed domem zmarłego. Wjazd na ulicę zastawiono samochodami, by nikt nie mógł przejechać, a wokoło domu rozstawiono rzędy plastikowych krzesełek.
Aby nie kończyć opowieści ‘na smutno’, jedna z tres mujeres (guess who) chciałaby udzielić dobrej rady wszystkim chcącym tanio i bezpiecznie podróżować po Meksyku – podstawowym składnikiem diety powinny być limonki! Trzy kosztują 1 peso (w przeliczeniu na złotówki 30 groszy), są bardzo soczyste, więc nie trzeba wydawać na picie, a do tego zawierają tyle witaminy C, że świńska grypa nie siada :)