Po tygodniu pustyni wreszcie możemy górnolotnie parafrazować Mickiewicza „wypłynąłem na Spokojnego przestwór Oceanu” i nie będzie w tym ani krzty przesady, gdyż z radości, że zobaczyliśmy wielką wodę, postanowiliśmy wykupić sobie dwie dalekomorskie wycieczki. Normalnie pewnie zadowolilibyśmy się jedną, ale że w pakiecie wyszło znacznie taniej, zaszaleliśmy, Pierwszy dzień spędziliśmy na katamaranie. I choć postawiliśmy olbrzymie żagle, wiatr huczał głównie w cylindrach, kiedy to na katarynie pruliśmy przez rzeczony bezkres wokół wysp Whitsunday, czyli Zielonoświątkowych. Nazwę tę zawdzięczają one kapitanowi Cook’owi, który właśnie w Zielone Świątki dopłynął do ich wybrzeży. Tak naprawdę znalazł się tu dzień później, gdyż zapomniał o fakcie przekroczenia linii daty, ale nazwa pozostała. Wyspy te to prawdziwy raj: piękne, długie, piaszczyste plaże z najbielszym piaskiem jaki w życiu widzieliśmy, a z racji tego, że znajdujemy się w Australii i do tego jeszcze w parku narodowym, wszystko bardzo zadbane, czyste, aż chciałoby się rzec: nietknięte ręką człowieka. Pogoda jak na tropiki niestety nie rozpieszczała i kazała zachwycać się każdym promykiem słońca, którymi z rzadka nas obdarowywała.
O dobrą pogodę modliliśmy się jednak na następny dzień, kiedy zamiast darmowego wina bawić nas miała słynna Wielka Rafa Koralowa. Tak naprawdę nie jest to jedna wielka rafa tylko setki mniejszych, razem o powierzchni zbliżonej do rozmiarów Wielkiej Brytanii. Jest to najbardziej różnorodny ekosystem na ziemi i szacuje się, że nie znamy jeszcze ponad połowy żyjących w nim gatunków. Sądzimy, że przydzielona nam pani oceanolog nie ma pojęcia o istnieniu 90% z tych już rozpoznanych, gdyż na samym wstępie opowiedziała nam z oburzeniem, że w jej książce jest ponad 9000 gatunków ryb i nie ma takiej możliwości, żeby ona je wszystkie spamiętała, po czy z zafascynowaniem słuchała jak uczestnicy wycieczki opowiadają jej o widzianych za szybą gatunkach. Nie bądźmy jednak aż tak złośliwi: kiedy za oknem pojawiła się pomarańczowo-biała rybka pani pierwsza krzyknęła, że to Nemo :) No cóż, jak widać trochę minęła się z powołaniem.
Jak pewnie wszyscy wiedzą Wielka Rafa jest obecnie zagrożona przez zanieczyszczenia, pestycydy, ale przede wszystkim przez globalne ociep[lenie. Niektórzy naukowcy twierdzą nawet, że jeśli nic się nie zmieni, to w 2050 pozostanie jedynie 5% tego, co aktualnie można podziwiać, więc zalecamy pośpiech :) Australijski rząd robi co może by ratować jedną ze swoich największych atrakcji: najbardziej szalone pomysły przewidują zacienienie tafy olbrzymim zadaszeniem by w ten sposób obniżyć temperaturę wody. Wyobrażacie sobie całą Wielką Brytanię pod dachem? Może i byłyby praktyczne, ale brzmi jak science fiction.
Z racji tej niezmiernej dbałości o rafę, mogliśmy podziwiać ją jedynie z daleka, to znaczy wydzielono obszary, po których można było pływać tak by nie zniszczyć rafy. Jak można ją zniszczyć? Bardzo prosto- wystarczy jej dotknąć. Dlatego też jakkolwiek tę rafę uważamy za piękniejszą, to jednak podwodny świat wysp Perhentian zrobił na nas większe wrażenie, gdyż był znacznie bliżej nas, bardziej namacalny, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Po kilku godzinach spędzonych w wodzie czekała nas trzygodzinna podróż statkiem.
Po powrocie po raz kolejny przekonaliśmy się, że najwspanialszą rzeczą w Australii są jej mieszkańcy: na luzie, radośni, bezproblemowi i bezinteresowni. Gdy siedzieliśmy wieczorem w aucie podkradając prąd z mariny, z zza rogu wyszedł nagle ochroniarz, poświecił latarka na gniazdko do którego byliśmy podłączeni, popatrzył na nas i zapytał z uśmiechem czy nie chcielibyśmy skorzystać z prysznicy, które wprawdzie tylko dla dokujących załóg, ale on ma klucz i z przyjemnością nam je udostępni. Ucieszył się jeszcze bardziej kiedy usłyszał, że jesteśmy z Polaki, bo z Polakami to on pół Azji przejechał. Zanim odszedł powiedział, że samochód możemy ładować całą noc, Nie wyobrażamy sobie takiej sytuacji w żadnym innym kraju…
Po gorącym prysznicu przyszedł czas by wrócić na naszą ”metę”, Z racji tego, że znajdowaliśmy się w bardzo turystycznej miejscowości nocleg na parkingach był troszkę ryzykowny (a przynajmniej tak nam się wydawało). Dlatego też naszą bezpieczną przystanią zostały krzaki daleko, daleko pośrodku niczego :)