Podróż do serca Australii zaczęliśmy w Port Augusta od przygód z campervanową elektrycznością. Nawalać zdawał się nasz drugi akumulator i inwertor, dzięki którym mieliśmy na pokładzie niezwykle cenne źródło 220 Volt. Pomimo całonocnego ładowania połączonego z całonocnym czuwaniem, gdyż jedyne „darmowe” źródło elektryczności znajdowało się na ścianie budynku 100 metrów od komisariatu policji, system nie działał. Ponieważ działająca lodówka i ładowanie laptopa były bardzo ważne, atmosfera zrobiła się gęsta. Podczas konsultacji telefonicznej z chłopakiem,. Który tego vana zbudował udało się na szczęście ustalić na czym polega feler: zanieczyszczone klemy. Szybko powyższe wyczyściliśmy i ruszyliśmy w trasę.
Gdy po wyjeździe z miasta nasz GPS wyświetlił komunikat „jedź prosto 1020 kilometrów” postanowiliśmy go wyłączyć. Z tak skomplikowaną nawigacją chyba poradzimy sobie sami :)
Dosłownie mijając rogatki miasta, wyjechaliśmy w busz, czyli w słynny australijski outback. Przejedziemy przez niego ponad 4000 kilometrów. Niektórzy powiedzą: nie warto telepać się taki szmat drogi tylko po to by zobaczyć Uluru. Łatwiej i szybciej byłoby tam po prostu polecieć. Ale nas wielkie, spalone słońcem pustkowia od razu zachwyciły i sama jazda stała olbrzymią przyjemnością i przygodą. Szczególnie, że mijany za oknem krajobraz dość często (to znaczy co kilkaset kilometrów) się zmieniał i wymagał oczywiście solidnego udokumentowania fotograficznego, co jak zwykle znacznie spowolniło naszą podróż.
Czasami outback to tereny porośnięte dość bujną roślinnością: drzewami i wysokimi krzakami, innym razem to same wysokie trawy, a jeszcze innym to tylko czerwona, o konsystencji pudru, ziemia. Gdy jednak widoki zaczynał nam się już nużyć, natura sprezentowała nam kolejną niespodziankę- trzy olbrzymie orły wcinające świeżo rozjechanego kangura. Widok ten powtarzał się kilkakrotnie, tak więc w sumie widzieliśmy około 20 osobników. Po drodze przez 100, 200, czasami 300 kilometrów nie mija się żadnej ludzkiej osady, a jeśli już to często są to „miasta” jak Glendombo: liczące 20 mieszkańców, zaopatrywane w wodę jedynie z marnych opadów deszczu, które istnieją tylko dlatego, że na tym odcinku konieczna jest stacja benzynowa.
O ogromie outbacku świadczyć mogą również rozmiary największego gospodarstwa na świecie: Anna Creek Stadion położonego w Australii Południowej. Jego powierzchnia to bagatela 30000 km2, czyli powierzchnia…Belgii. Z racji brkau wody jedyne co można tu hodować to bydło, które chodzi wolno po całych farmach nadzorowane jedynie z powietrza.
Co prawda na mapie zaznaczono jeziora, ale są tak zwane solniska, czyli niecki pokryte grubą i twardą warstwą soli mineralnych, które raz na kilka lat- przy bardziej intensywnych opadach deszczu zapełniają się wodą.
Drugiego dnia dotarliśmy do Coober Pedi- samozwańczej „opalowej stolicy Australii”. Z racji uciążliwie wysokich temperatur przez większość roku miasto to dosłownie zeszło do podziemi. To po ziemią, gdzie zawsze panuje przyjemna temperatura 22 stopni, tubylcy mają swoje mieszkania, puby, a nawet kościoły. Obecnie największą atrakcją stały się natomiast podziemne luksusowe motele,
W Coober Pedi zjechaliśmy z asfaltowej szosy, aby przetestować naszą baryłę na drogach szutrowych, Atrakcje do zobaczenia mieliśmy trzy. Już po 16 kilometrach naszym oczom ukazał się najdłuższy płot na świecie. Wilki Mur się chowa- „psi płot” (Dog Fence) liczy sobie 5500 km i biegnie przez trzy stany. Ma za zadanie chronić olbrzymie stada owiec przed dzikimi psami dingo. Przy jego konserwacji pracuje ciągle kilkanaście osób. Ich zadanie polega na łataniu ciągle powstających dziur.
Aby zobaczyć dwie kolejne atrakcje z drogi szutrowej musieliśmy skręcić na gorszą drogę szutrową, z której to w trosce o zawieszenie musieliśmy zawrócić. Odcinek, który jednak przejechaliśmy zdołał nas jednak wprowadzić w księżycowy klimat miejsca do którego podążaliśmy. „Moon Plan” to hollywoodzka gwiazda- nie raz zastępował ekipom filmowym powierzchnię księżyca.
Następnego dnia wyjechaliśmy przekroczyliśmy granicę niędzy Australią Południową a Terytorium Północnym. Jego powierzchnia jest czterokrotnie większa od powierzchni Polski, a zamieszkiwana jest jedynie przez… 180000 osób, z czego połowa mieszka w dwóch największych miastach: Darwin i Alice Springs. Gdyby stan ten był odrębnym państwem miałby najmniejszą gęstość zaludnienia na świecie/