Po kolejnej nocy spędzonej w autobusie, wcześnie rano znaleźliśmy się w Hanoi. I od razu daliśmy się nabrać! Wydaje nam się, że to nie jest tak, że my jesteśmy aż tak łatwowierni, tylko że oszustów w miejscach turystycznych jest tylu, że nie sposób jest nie wpaść, szczególnie, że oni notorycznie kłamią, a trudno jest zawsze o wszystkim pamiętać, o wszystko się wypytać i jeszcze wykłócić o dobra cenę. Tak jak tym razem: do autokaru wchodzi facet, przedstawia się, mówi, że jest przedstawicielem firmy przewozowej i że autobus nie mógł się zatrzymać tam gdzie miał, czyli w centrum, ale on nas tam zaraz podwiezie. No i zawiózł, tylko, że zapomniał wspomnieć, że za tę usługę życzy sobie 100000 dongów. Wciekli daliśmy mu 60000, gdyż stwierdziliśmy, ze taksówka więcej by nie wyniosła i poszliśmy w swoją stronę.
W przewodniku wyczytaliśmy, że w niedzielę można odwiedzać mauzoleum Ho Chi Minha, stwierdziliśmy, że takiej okazji nie można przegapić i dzielnie ustawiliśmy się w kolejce. A była ona nie mała, gdyż oprócz sporej grupki cudzoziemców na olbrzymim placu znajdowały się tłumy Wietnamczyków, dla których zabalsamowane zwłoki prawie osiemdziesięcioletniego starca to jedno z ulubionych miejsc rodzinnych wycieczek- również z małymi dziećmi. Już daleko przed wejściem pełna powaga- kazano nam zdeponować nasze plecaki, zostawić aparaty fotograficzne, założyć długie spodnie i zakryć ramiona, przejść prze bramki jak na lotnisku, a następnie ustawić się w dwuszeregu. Wszędzie pełno żołnierzy w białych mundurach, którzy regulują ruchem i każde, nawet najmniejsze odstępstwo od ustalonych zasad jest natychmiast wychwytywane i wygwizdywane. Nie wolno się zatrzymać, nie wolno trzymać rąk w kieszeni, nie wolno rzuć gumy. Wolno patrzeć, oddawać cześć i podziwiać. Sam budynek mauzoleum przez Wietnamczyków jest określany jako „zbudowany z materiałów przywiezionych ze wszystkich części kraju na kształt lotosu”, my w tym raczej widzieliśmy wielkiego klocka z kolumnami. Do środka prowadzą schody wyściełane czerwonym…lentexem. No cóż, praktyczny naród. Sam Wujek Ho (bo to oznacza nazwa Ho Chi Minh) przypomina aktualnie figurę woskową. Niektórzy przypuszczają, że tak właśnie jest: balsamowanie okazało się już niewystarczająco skuteczne i ciało zostało zastąpione woskową kukłą. Ale to tylko teoria spiskowa :)
Mauzoleum znajduje się w całym kompleksie Ho Chi Minha- jest tu pałac prezydencki, ogrody, no i oczywiście olbrzymie muzeum (również w kształcie lotosu, oczywiście) opowiadające o skromnym życiu i wielkich czynach wodza. „Skromy” i „prosty” to dwa przymiotniki, które zarówno miejscowe broszury, jak i przewodnicy powtarzają niczym mantrę. Ho Chi Minh wszystko robił skromnie: żył, jadł, spał, odpoczywał tak by jak najbardziej przybliżyć się do swego ludu. No cóż, znamy już te historie…
W muzeum przydzielono nam przewodnika-wolontariusza- 22-letniego absolwenta anglistyki, który w ramach praktyk ma za zadanie oprowadzać zagranicznych turystów. Wygłosił wiele wyuczonych formułek o cudownym wodzu rewolucji, Wietnami- kraju wiecznej szczęśliwości i złych oprawcach; imperialistach, Francuzach, Amerykanach i, o dziwo, również Chińczykach. Zagadnięty o bardziej drażliwe kwestie np. dlaczego nie wszyscy obywatele korzystają z obecnego rozwoju gospodarczego, napocił się biedaczyna, nagimnastykował, aż w końcu stwierdził, że przecież w państwach kapitalistycznych też są biedni. Postanowiliśmy już dalej nie drążyć, bo przecież jego prawdziwej opinii i tak nie usłyszymy, a po co ma się biedak męczyć?
Tuż przy wyjściu z całego kompleksu, przy bardzo reprezentacyjnej ulicy natknęliśmy się na kawałek Ojczyzny- Ambasadę RP. Wiemy, że tak prestiżowe usytuowanie to relikt przeszłości, ale poczuliśmy się docenieni, że przed naszą ambasadą ustawiono wartę wietnamskich żołnierzy, kiedy inne muszą wynajmować ochroniarzy.