Do Krabi dojechać mieliśmy z jedną przesiadką. W sumie przesiadaliśmy się trzy razy, gdyż zachciało nam się nie-kurortów. Wyszukaliśmy na mapie małe miasteczko- Khao Luk i powiedzieliśmy, że właśnie tam chcemy być zawiezieni. Jakże nieprzyjemnie byliśmy rozczarowani, gdy zamiast sennej nadmorskiej mieściny zostaliśmy wysadzeni w dość dużym miasteczku, w którym tubylcom na pytanie którędy do plaży opadały szczęki i mówili, że oni to maja tylko wodospad. Tak więc nie pozostało nam nic innego jak przeprosić Krabi. Dodatkowa podróż autobusem nie poszła jednak na marne, gdyż nauczyliśmy się bardzo ważnej lekcji: w Tajlandii nawet w publicznych autobusach bilety nie mają stałej ceny i nasz pełen oburzenia sprzeciw spowodował automatyczne udzielenie 25% rabatu. A jesteśmy święcie przekonani, że Tajowie zapłaciliby jeszcze połowę tej ceny…
Krabi, a właściwie Ao Nang- mała nadmorska miejscowość, okazała się tym, co w kurortach najgorsze: plaże dalekie od rajskich, od turystów więcej jest tylko różnorakich naganiaczy, pełno knajpek, straganów z badziewiem, salonów masażu (ale na szczęście masażu a nie „masażu”) i … salonów z garniturami, gdzie za 350 zł można sobie dać uszyć na miarę garnitur z kaszmiru. Pomysłowość Tajów jak nazwać swój salon w połączeniu z ich perfekcyjną znajomością języka angielskiego daje zaskakujące rezultaty- odsyłamy do zdjęć.
Co do zasady autochtoni wyglądają na średniorozwiniętch. Dominują dwie ścieżki kariery: handel międzynarodowy w kontekście marketingu bezpośredniego, czyli tak zwany straganiarz- badziewista lub logistyka drobnicowo-pasażerska, czyli taksiarz motocyklista. Na ulicach panuje kapitalizm w czystej, niczym niezmąconej postaci, który w skrócie można opisać powiedzeniem róbta co chceta: masz motorek, to obuduj go misterną metalową konstrukcją i już jesteś taksówka wieloosobowa, masz rower i starą ladę- to sklej je razem i już prowadzisz bar szybkiej obsługi, masz sklep z paracetamolem i olejkami do opalania- już jesteś aptekarz, masz matę i skłonności sadystyczne- jesteś idealnym kandydatem na plażowego masażystę. Nie masz nic- to stój pod sklepem i naganiaj klientów. Niestety większość Tajów nie miała nic i teraz przejście główną ulicą Ao Nang graniczy z cudem, a słowa „nie, dziękuję” powtarza się tu jak mantrę.
Zadziwiło nas jedynie to, że nigdzie nie widać tej jakże osławionej tajskiej prostytucji- może Krabi to takie bardziej rodzinne miejsce wypoczynku?
Pierwszego dnia postanowiliśmy skorzystać z happy hours. Masażowych happy hours i za 10 zł poddać się godzinnemu tajskiemu masażowi. Słyszałam, że to bolesne, ale przestraszyłam się dopiero gdy pani składając ręce w jedną pięść, runęła nimi w moim kierunku, by po chwili stanąć na moich nogach (na szczęście był mała i chuda) i zacząć skakać… Gdy usłyszała, że to mój pierwszy tajski masaż, uśmiechnęła się pobłażliwie i kontynuowała okładanie mnie to pięścią, to z łokcia. Z każdą minutą tak niska cena za te „przyjemności” wydawała nam się coraz bardziej uzasadniona. Drugą część dnia spędziliśmy natomiast na opracowywaniu, a następnie wykonywaniu planu jak to się wkręcić na basen przy czterogwiazdkowym hotelu.
Kolejny dzień minął nam na przenudnej wycieczce na cztery pobliskie wyspy. Łódź była stara, drewniana i z silnikiem rodem z poloneza, którego wielkość ustępowała jednie hukowi jaki wytwarzał rozwijając swą maksymalną prędkość, czyli 10 km/h. Już gdy podpływaliśmy do pierwszej wyspy wiedzieliśmy, że ta wycieczka to był zły pomysł, gdyz na dokładnie taki sam wpadło jakieś 500 osób i ta maleńka „bezludna’ wyspa była tak zatłoczona, że trudno było znaleźć miejsce na ręcznik. Największą ciekawostką tego dnia były dzikie małpy ze sporą nadwagą dożywiane czym popadnie przez głupich turystów.
Ostatni dzień postanowiliśmy spędzić na najpiękniejszej według przewodnika plaży Morza Adamańskiego- Railey Beach. No cóż… plaża na wyspach Perhentian była zdecydowanie ładniejsza.
Podsumowując- jeżeli chcecie wydać kilkanaście tysięcy złotych na wakacje- a podobno tyle kosztują tu dwutygodniowe pobyty, to lepiej poszukać innego miejsca, bo my po trzech dniach mamy już serdecznie dosyć.